top of page

Media- galeria i wywiad

Torby oddaję do adopcji (wywiad)


"Ja ich nie sprzedaję, ja je oddaję do adopcji" - tak projektantka Ewa Wajnert, kiedyś modelka Mody Polskiej, mówi o tworzonych przez siebie torbach. Każda jej torba jest inna, każdą wykonuje ręcznie, do każdej ma emocjonalny stosunek.
 

PAP Life: Co sądzisz o torbach noszonych przez Polaków?

 

 

Ewa Wajnert: Dobrze, że powiedziałeś Polacy, a nie Polki, bo mężczyźni też noszą torby. Gdy jestem za granicą, widzę mężczyzn w różnym wieku, którzy są fantastycznie ubrani. Łączą sport z elegancją i noszą świetne torby. Niestety polscy panowie znacznie gorzej się ubierają i noszą kiepskie torby. W przypadku kobiet nie ma aż tak wielkiej różnicy. Polki noszą torby, które ja nazywam bezpiecznymi, czyli w naturalnych kolorach - czarne, brązowe, beżowe. Rzadko wybierają kolorowe modele. Kupują te pasujące do wszystkiego. W Polsce nie jeszcze takiego zjawiska konsumpcji jak Ameryce. Tam kobieta ma pół szafy toreb. Często jest tak, że do każdej sukienki kupuje pasującą do niej torebkę.

 

 

PAP Life: Do świata mody trafiłaś poprzez modeling. Czy mogłabyś pokrótce opowiedzieć o tym rozdziale twojej kariery?

 

 

E.W.: Działałam w tym zawodzie dosyć długo, bo 15 lat. Zaczęłam we wczesnych latach 80. jako modelka w Modzie Polski. Później pracowałem z różnymi innymi polskimi firmami. Kto wie, czy nie ze wszystkimi, które wtedy w ogóle robiły jakieś pokazy. Rynek mody był wówczas bardzo wąski. Regularnie pracujących modelek było może około dziesięciu. Później wyjechałam do Paryża. Pracowałam m.in. dla Yves Saint Laurent, Lanvin i Ceruttiego. Otarłam się o świat wielkiej mody. Te czasy to taka kolorowa pocztówka z mojego życia.

 

 

PAP Life: Jak z modelki zostałaś projektantką toreb?

 

 

E.W.: Nigdy w swoim życiu nie robiłam tylko jednej rzeczy. Kiedy zaczęłam pracować, jako modelka, równocześnie zajmowałam się projektowaniem dzianiny. Robiłam nawet małe pokazy mody, pod egidą galerii Grażyny Hase. Rok temu, na chwilę, niespodziewanie, przeniosłam się do tamtego czasu. Zaczęli do mnie dzwonić znajomi z informacją, że "wiszę" w Zachęcie. Pojechałam tam i rzeczywiście na ścianie wisiał mój portret dużego rozmiaru, namalowany ze zdjęcia. Konkretnie z pocztówki.

 

 

PAP Life: Pocztówki?

 

 

E.W.: W latach 80. wydawałam serie pocztówek z moimi swetrami. Na odwrocie była instrukcja, jak je wykonać. Bardzo często sama byłam modelką na tych zdjęciach. Na wystawie w gablocie leżał również mój sweter. Dowiedziałam się, że autorka wystawy Paulina Ołowska, zatrudniła dziewiarki, które według moich przepisów wiernie odtworzyły te swetry, a ona sama namalowała według tych pocztówek obrazy. Z początku miotały mną różnorakie uczucia - od osłupienia po chęć zapadnięcia się pod ziemię. Na koniec stwierdziłam, że jeżeli ktoś po 30 latach wyjął mnie z lamusa i zrobił z mojego dziewiarstwa, z moich zdjęć, sztukę, to powinnam sie z tego tylko cieszyć. Okazało się, że obraz wiszący w Zachęcie został wypożyczony z muzeum w Wiedniu. Co zaskakujące, na swoje swetry i obrazy namalowane z pocztówek przez Pauline Ołowska natrafiłam też na wystawie w Nowym Jorku.

 

 

PAP Life: To jednak nie swetry są dzisiaj twoim znakiem rozpoznawczym.

 

 

E.W.: Moda na dziewiarstwo ręczne minęła i postanowiłam przejść do rodzącej się dopiero branży reklamowej. Wciąż będąc modelka, pracowałam również jako stylistka, kostiumolog i wizażystka. Po paru latach zajęłam się projektowaniem torebek.

 

 

PAP Life: Która torba twojego projektu okazała się hitem?

 

 

E.W.: Klientki ukochały sobie moje shopperki, czyli obszerne torby z miękkiej skóry przypominające siatki na zakupy. Wewnątrz maja kieszonkę zapinaną na suwak i taką na telefon. Wyposażyłem je też w paski z karabińczykami na klucze, żeby nie trzeba było ich szukać w przepastnej torbie. Myślę, że przewieszane przez ramię torby crossbody, którą są małe i kolorowe, też stały się rozpoznawalne. Muszę podkreślić, że każda moja torba jest inna. Są to pojedyncze egzemplarze. Poza tym, każdą wykonuję ręcznie. Sama nie kupuję torebek innych projektantów. Ostatnią, firmy Pollini, kupiłam chyba 15 lat temu.

 

 

PAP Life: O co chodzi w twojej koncepcji "matka-córka"?

 

 

E.W.: Czasami robię torebki, które są "rodziną". Każda jest inna, ale coś je łączy. Można je nosić razem, np. wrzucić jedną, tą małą, do drugiej i traktować, jako kosmetyczkę, albo nosić oddzielnie. Są matki i córki, siostry i kuzynki. Nazywam je tak dlatego, że mam do nich emocjonalny stosunek i je trochę personifikuję. Ja ich nie sprzedaję, ja je oddaję do adopcji.

 

 

PAP Life: Spotkamy na Wiosennym Markecie, wielotematycznej imprezie w drukarni PAP na warszawskiej Pradze Północ. Czy przejrzałaś już stoiska wystawców? Czy coś zwróciło twoją uwagę?

 

 

E.W.: Już przy wejściu do budynku zwróciłam uwagę na food trucki. Poczułam się trochę jak na Bedford Street na Brooklinie, gdzie pełno jest samochodów sprzedających jedzenie na ulicy. Urzekł mnie zwłaszcza 'wypicowany', zielony maluch z logo "Zapiekanki". W samym budynku znalazłam wiele interesujących stoisk z jedzeniem. U pana z Azerbejdżanu kupiłam chałwę, konfiturę z róży oraz melasę z morwy i granatu. Z kolei na stoisku polscyprojektanci.com, gdzie znaleźć można moje torebki, odkryłam fantastyczne projekty Agi Pou i zabawne skarpetki Hot Sox z reprodukcjami obrazów znanych malarzy.

 

 

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)

bottom of page